Bunt Jana Chrzciciela, co siedział na pustkowiu.
Bunt Karola de Foucaulda. Dobry oficer francuskiej armii, pewnego dnia odszedł. Brat, też żołnierz, szukał go po drogach i minął, nie wiedząc o tym. Karol poszedł na pustynię już w łachmanach.
Bunt Kleryka z seminarium. Te dni, gdy jest tam źle, gdy to zimne gmaszysko przypomina transatlantyk tonący w po kolizji z mgłą.
Bunt, by wstać ze swojego losu i pójść. Na piechotę do Rzymu, na przykład, jak Stanisław Kostka, albo jak ten właściciel lombardu z zachodniej Polski, co pewnego dnia rzucił pracę i ruszył do Santiago na piechotę.
Ojcowie Pustyni mówili, że bunt może wyprowadzić Cię na pustynię, ale biada ci, jeśli uciekasz od ludzi, albo od siebie.
O tym buncie pisał Yeats. Otworzyłem jego tomik na chybił trafił w galerii handlowej:
Wstanę teraz i pójdę, pójdę do Innisfree. Yeats pisze w wierszu o swej decyzji. Gdzie to Innisfree? Co tam jest? Nic. Fasola, pasieka, jezioro. Czy stoję na chodniku, czy na przecięciu dróg, Wciąż słyszę je na samym serca dnie.
Bunt ten rośnie w człowieku jak roślina i może być chwastem, to jest, być nie na swoim miejscu, ale że wyrasta z serca, trzeba ostrożnie go wyrywać, albo, jak moja babcia kiedyś dziewannie pośrodku grządki, dać trochę miejsca do życia.